poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Episode 6.There’s a world outside my door I won't know it anymore.


NATE

-Więc! Powiedz nam Scarlet… - Eliot zerka na blondynkę z tym samym cwanym uśmieszkiem, który bez przerwy zdobi jego twarz. - Kogo z ekipy The Lash lubisz najbardziej? Tylko nie mów, że mnie, bo wszyscy wiemy, że to oczywiste.
-Mój chłopak… - Cathlin wzdycha. - Najpewniejszy siebie drań w całej okolicy.
-Cóż mogę powiedzieć? Jestem świadom tego co dała mi mama. 
Tucker kręci głową zażenowana, Nikki i Niall się śmieją, ja upijam łyk piwa, a Scarlet patrzy na bruneta mrużąc przy tym oczy. Wygląda na to, że szczerze zastanawia się nad odpowiedzią.
-Ciężko mi powiedzieć. - odzywa się po chwili. - Wszyscy są raczej w porządku.
-Hej! Odpowiedź na to pytanie była tylko jedna! - Dakota szturcha ją, po czym obie chichoczą.
-To może inaczej. - Eliot znów zabiera głos. - Kogo nie lubisz?
Scarlet wzdycha.
-Ding, ding, ding! Odpowiedź też jest tylko jedna! - Cathlin macha rękoma, żeby zwrócić na siebie uwagę. - Chyba wiemy kto jest najbardziej irytującą osobą w The Lash!?
-No dobrze, Inez może jest trochę antypatyczna i wyszczekana, ale nie zalazła mi aż tak za skórę, żebym miała ją wytypować jako najmniej lubianą.
-Ah. - tym razem wzdycha Cathlin. -Moja kuzynka to anioł. - klepie Scarlet po ramieniu. - Anioł, który dostanie po tyłku.
-Cóż, jeśli tak się stanie, to będzie to mój tyłek, nie twój. 
-To może kolejne pytanie. - zagaduje Eliot.
Sam wywracam oczami na jego kolejny pomysł. To mój najlepszy kumpel, ale naprawdę bywa natarczywy. Nie wiem czemu wpadł na pomysł tej zabawy pod tytułem „Wypytajmy Scarlett co sądzi o poszczególnych członkach The Lash”, ale powoli mnie to denerwuje.
Być może dlatego bo sam tam pracuję i znając życie dowiem się czegoś także o sobie.
I jestem pewien, że nie będzie to nic wdzięcznego.
-Z kim się jeszcze dogadujesz?
Scarlet prycha ze śmiechem.
-Więc… Myślę, że dobrze się rozumiem z Meredith, Brett’em iiii… - zastanawia się chwilę. - Alex’em! Zdecydowanie z Alex’em. Jest świetnym facetem.
Prycham. I robię to tak głośno, że zwracam tym uwagę pozostałych.
-Oh, przepraszam. - odzywam się po raz pierwszy od dłuższego czasu. 
-Masz coś do powiedzenia? - Scarlet mruży oczy, skierowane w moją stronę.
-Tylko tyle, że w Alex’ie nie ma nic ze świetności.
-Moim zdaniem jest. On, w porównaniu do niektórych osób wita nowych pracowników z szacunkiem.
-Naprawdę tak mało ci trzeba, żebyś kogoś polubiła? Jeden uśmiech i to wystarczy? W takim razie faktycznie jesteś cholernie naiwna. I zupełnie niegotowa na ten świat. Faktycznie dostaniesz po tyłku.
-A mnie się wydaję, że po prostu nie odpowiadają ci ludzie, którzy mnie odpowiadają w stu procentach. Pewnie dlatego, że swój do swego ciągnie, a nasza dwójka nie jest do siebie podobna w ani jednym procencie. - uśmiecha się do mnie, choć wiem, że nie częstuje mnie swoją słodkością.
Robię więc dokładnie to samo.
-Wiesz, twoje kolokwialnie mówiąc statystyki czy obserwacje wydają się jednak błędne z rzeczywistością. Lubię Meredith. Lubię też Brett’a. Alex’a? Nie lubię. Wydaję mi się, że dwie trzecie zdecydowanie mają większą przewagę nad jedną trzecią, mam rację?
-Lubisz Meredith? A to nie tak, że tylko ją wykorzystujesz do własnych celów? Coś mi się wydaję, że tak nie wygląda zdrowa relacja. Ale ty zapewne otaczasz się tylko takimi?
-Myślisz, że obchodzi mnie twoje zdanie albo co o mnie myślisz? - prycham. - Wybacz, ale nie jestem typem faceta, który żałuję tego jak się do kogoś odezwał albo w jaki sposób kogoś potraktował, bądź jakkolwiek to analizuje. Nie mam zamiaru cię przepraszać ani podbudowywać twojego ego tylko dlatego bo robisz z siebie księżniczkę i stwarzasz zamieszanie bo raz ktoś zachował się względem ciebie tak, jakbyś tego nie chciała. Jeśli to cię zraniło i uważasz, że to problem, powinnaś jak najszybciej wrócić tam skąd przyjechałaś, bo tutaj nikt nie będzie się z tobą obchodził jak z jajkiem. 
Wstaję i zbliżam swoją twarz do jej twarzy. Widzę, że jest wściekła, ale też w jakiś sposób zraniona. Jakby to co mówię, naprawdę wywierało na niej ciśnienie.
-A wiesz dlaczego? - pytam. - Bo nikogo tu nie obchodzisz. I w porównaniu do twoich kolegów, nie ślinię się na twój widok. Może właśnie to cię tak boli? Cóż, musisz wiedzieć, że oni się ślinią na widok każdej, więc nie jesteś wyjątkowa. Bez urazy.
Odchodzę.
-Dupek! 
-Nie słuchaj go, ma gorszy dzień.
-Nate bywa bezczelny, nie przejmuj się nim.
Słysząc słowa, wymykające się z ust moich przyjaciół.
Słowa, które są prawdą.
Jestem bezczelnym dupkiem.
Ale czy coś to zmienia?


SCARLET

Z racji tego, że czeka mnie kolejny dzień wolny, postanawiam wstać z samego rana i wybrać się na siłownie. 
Wczoraj usłyszałam zbyt wiele słów, których nie chciałabym usłyszeć.
Jeszcze nikt nie potraktował mnie w sposób, w jaki zrobił to Nate.
Pokazując mu złość i nadchodzące załamanie, które wręcz odbijało się w moich oczach dałam mu w ten sposób satysfakcję.
Zawsze byłam lubiana, a w szkole i na studiach uważano mnie za ideał dziewczyny, przyjaciółki i uczennicy.
Może właśnie dlatego tak bardzo zadziałały na mnie jego wczorajsze słowa. Mogłabym się załamać i płakać w poduszkę, ale czy tym samym nie pokazałabym mu, że się poddałam? I że naprawdę mnie zranił?
Z jednej strony miał rację. Może faktycznie nie jestem gotowa na to, co los może mi zaoferować. Może nie jestem gotowa na to, że nikt nie będzie się ze mną obchodził jak z jajkiem. 
Może wcale nie jestem gotowa na życie w Los Angeles.
Ale jest istnieje też druga strona medalu.
Może jednak to odpowiedni czas, żeby dorosnąć i stać się kobietą, która potrafi sama o siebie zadbać oraz zna swoje prawa i wartości.
Dlatego poprosiłam dziś wujka, żeby ze mną potrenował. Włożył rękawice na moje dłonie, a sam posłużył jako mój worek treningowy.
Bo jedyne czego teraz pragnę to pozbyć się tych wszystkich negatywnych emocji i pokazać, że nie tak łatwo mnie złamać jak się komuś wydaję.
-Wszystko w porządku? - Cathlin podaje mi szklankę soku, zerkając na mnie ostrożnie.
Ona też się ze mną obchodzi jak z porcelanową lalką. I chyba wszyscy zawsze tak robili. Wcześniej tego nie dostrzegałam. Myślałam, że tak musi być. Dlatego bo jestem taka wrażliwa i pomocna dla innych, nie wyobrażałam sobie, że ktoś może mnie źle potraktować, bo wiedziałam, że na to nie zasługuję.
Ale nie każdy dostaje to, na co zasługuje. I wydaję mi się, że właśnie ta perspektywa tak bardzo przeszkadza Nate’owi. 
-Wszystko okej. - wzdycham. - Nie musisz pokazywać skruchy. Nie jestem małą dziewczynką.
-Hej, spokojnie Panno swojego życia. Nie pokazuję żadnej skruchy tylko pytam czy w porządku. Nie będę kłamać mówiąc, że zasłużyłaś na to co wczoraj powiedział Nate. Nikt nie zasługuje. - mówi, a po chwili się nad czymś zastanawia. - Chociaż przydałoby się, żeby ktoś powiedział coś takiego Inez.
Karcę ją wzrokiem.
-Po prostu nie musisz przede mną pokazywać, że spłynęło to po tobie jak po kaczce. 
-Ale tak jest. Mam się dobrze. 
-Naprawdę chcesz się w to bawić? Przypominam ci, że przez te ostatnie dziesieć lat rozmawiałyśmy przez telefon codziennie. Albo przynajmniej co drugi dzień! Myślisz, że nie pamiętam jak zadzwoniłaś do mnie z płaczem, kiedy Elizabeth Travis powiedziała, że masz brzydkie włosy?
-Miałam wtedy czternaście lat i cóż, z perspektywy czasu stwierdzam, że miała rację. - wzdycham.
-Może i tak, ale to nie o to w tym chodzi. Chodzi o to, że jesteś słodką… - podchodzi do mnie bliżej. - Wrażliwą i współczującą dziewczyną! I jako jedna z nielicznych których znam, naprawdę przejmujesz się zdaniem innym. 
-Przestań Cathlin.
-I nie mówię tego, żeby ci dokuczyć, tylko powinnaś to postrzegać jako zaletę. Dlaczego chcesz być taka jak inni, Scar?
-Bo może tak jest prościej, dobra? Może taka właśnie powinnam być. Bo jeśli wezmę przykład z takiej Inez, to nikt nie będzie miał odwagi mi podskoczyć.
-W takim razie to o to w tym wszystkim chodzi? Żebyś stała się bez emocjonalną suką, której ludzie się boją? Wybacz, ale nie pasuje mi do ciebie ta rola. 
-Bo jeszcze mnie takiej nie widziałaś!
-Wiesz co… - patrzy na mnie z powagą. - Masz rację. I szczerze powiedziawszy nie chcę cię takiej widzieć. 
-Cóż, Cathlin, skoro wzięło cię na szczerość posłucham co jeszcze masz mi do powiedzenia.
Jej spojrzenie łagodnieje.
-Przestanę być z tobą szczera, kiedy nie będziemy już więcej przyjaciółkami…


Siłownia wręcz pali się pod naciskiem testosteronu, który tu panuje. Masa spoconych, męskich ciał otacza mnie z każdej strony. Jak na razie nie widzę tu ani jednej dziewczyny, przez co czuję się mało komfortowo. 
-Skąd u ciebie taki duch walki? - Alvey trzyma swoje dłonie przed moją twarzą, w trakcie gdy raz za razem w nie uderzam.
Powoli zaczynają mnie boleć ramiona więc z przykrością stwierdzam, że moja kondycja plasuje się mocno na minusie. Jutro będę mieć niemiłosierne zakwasy co zapewne niezbyt mi pomoże w nalewaniu piwa.
-Nowe życie, nowe wyzwania, nowe nastawienie. 
Dyszę jak staruszka po przejściu kilkunastu metrów. Choć wydaję mi się, że i tak ze mną jest o wiele gorzej.
-Czyli tak zwana nowa ty? - patrzy na mnie zdezorientowany.
-Tak. Można tak to nazwać.
-Cóż, w takim razie przed nami dużo pracy bo uderzasz jak baba.
Śmieję się.
-Czyli wszystko ze mną w porządku.
-Nie martw się, pod koniec miesiąca będziesz prawdziwym fajterem.
-Świetnie. 
Cieszę się na ten pomysł.
-Zmiana? - znikąd pojawia się Eliot, zerkając na Alvey’go.
-Dzięki młody, muszę wypełnić kilka papierów. - wujek kieruje swoje spojrzenie na mnie. - Zgadzasz się na chwilową zmianę trenera?
-Jasne. - uśmiecham się. - Rób co musisz.
Mija kilka dłuższych chwil i kilka mocnych (albo tylko ja uważam je za mocne) ciosów, zanim Eliot zabiera głos.
-Przepraszam za wczoraj. To moja wina. Gdybym nie zadawał tyle głupich pytań to konfrontacja pomiędzy tobą i Nate’m nie miałaby miejsca.
-To nie twoja wina. Po prostu kumplujesz się z gburem. Zdarza się.
-Nie jest taki jak myślisz, Sky.
-Dlaczego go bronisz? - wzruszam ramionami. - Bo czegoś tu chyba nie rozumiem.
-To nie tak, że go bronię. Znam go bardzo długo i wiem jaki jest.
-Dwubiegunowy? Niekulturalny? Totalnie aspołeczny? Zdążyłam zauważyć.
-Czasem po prostu… Ma problemy z autoagresją. I akceptacją innych.
-Tak… To też zdążyłam zauważyć.
-Dużo w życiu przeszedł. Musisz dać mu szansę.
-Nic nie muszę, Eliot.
-Prawda. - opuszcza ręce tak, że niechcący uderzam go w pierś. 
Jednak nie pokazuje jakiejkolwiek namiastki bólu.
-Ale możesz…
-To co? Mam po prostu zachowywać się tak jakby nic się nie stało i być dla niego uprzejma w  trakcie gdy on będzie mnie mieszał z błotem?
-Nie będzie. Rozmawiałem z nim. Zmieni swoje nastawienie, zobaczysz.
-Oboje wiemy, że niektórych osób nie da się zmienić. Po co tworzyć przez to sztuczną atmosferę? 
-Słuchaj. - mówi, pomagając ściągnąć mi rękawicę. - Lubię cię. Ale lubię też jego. Podobał mi się nasz wczorajszy wypad. Ty się nigdzie stąd nie wybierasz, on tym bardziej. Spróbujmy nad tym zapanować i postarać się o miły nastrój.
Wzdycham.
-Niech będzie. Ale mylił się z tym, że szybko dostanę po tyłku. Bo jeśli jeszcze raz mnie upokorzy, to ja skopię jego.

I to nie jest groźba.

***