poniedziałek, 26 lutego 2018

Epiosede 4.First you doubted me then you trusted me when I made you see how to find your release.


SCARLET

Kolejne popołudnie minęło zbyt szybko. W mojej nowej pracy, w której w zasadzie byłam tylko jeden dzień (i to nieoficjalne) minusem jest to, że przychodzi się do domu około godziny piątej nad ranem, śpi do godziny trzynastej i zostaje jedyne sześć godzin na „własne życie”. Jestem tym trochę przejęta bo nie tak wyobrażałam sobie mój pobyt tutaj.
Jak zwykle moje myśli były na tyle optymistyczne, że myślałam, iż najpierw uda mi się zwiedzić te wszystkie wspaniałe miejsca, o których latami wspominała Cathlin, a dopiero potem przyjdzie czas na pracę. 
Jednak fakt faktem oczekiwania vs rzeczywistość odbiegają daleko od normy, a jedyną pocieszną myślą w tym wszystkim jest to, że w każdym tygodniu czekają mnie dwa dni wolnego. Może wtedy będę miała więcej czasu na „swoje życie”.
A niech mnie, to naprawdę zły znak, że narzekam na swoją pracę po jednym NIEOFICJALNIE przepracowanym dniu. 
Jestem strasznie leniwa.
I zdecydowanie zbyt wybredna.
-No to opowiadaj, jak towarzystwo? Prawda, że Inez to wywłoka? Mówiłam od samego początku, że jej nie polubisz, jest straszna! - Cathlin siada obok mnie, a jej jadaczka się kolokwialnie mówiąc - nie zamyka. W spokoju więc konsumuję moją sałatkę owocową czekając, aż skończy.
-May jest w porządku, chociaż trochę zbyt słodka jak dla mnie. Nikki jest najlepsza z tego towarzystwa! Zdecydowanie! Szkoda, że nie poznałaś Eliot’a! Nie było go wczoraj w pracy ale już dzisiaj będzie. Jestem też ciekawa jak twoje stosunki z Nate’m. A Alex’a poznałaś? Nawet spoko gość, co nie?
-Już? - upewniam się.
-Wybacz, ale jestem ciekawa. Musisz mi wszystko opowiedzieć bardzo dokładnie.
-Nawet już nie pamiętam za bardzo co się działo. - wzdycham.
-Nie gadaj! Skup się.
-No więc… Poznałam dużą część ekipy. Inez faktycznie jest trochę powściągliwa i mało kiedy sympatyczna, ale chyba wydaje się nieszkodliwa.
-Nieszkodliwa? NIESZKODLIWA? Scarlet, Scarlet, Scarlet… Moja słodka naiwna kuzynko. Poczekaj, aż czarno włosowa wywłoka pokaże swoje szpony. Wtedy przekonasz się jaka jest „nieszkodliwa”. - cytuje moje słowa, cudzysłowiąc palcami. 
-Poczekamy zobaczymy. - kituję. - Alex jest bardzo fajnym gościem, natomiast nie poznałam jeszcze tej tancerki. Poza tym May wydaje się najbardziej towarzyska i kochana, ale nie podoba mi się jej chłopak. - robię zdegustowaną minę.
-Chłopak? - patrzy na mnie zdezorientowana, marszcząc brwi.
-Ten cały Nate. - drgam, kiedy wypowiadam jego imię. 
Nie wspominam go zbyt entuzjastycznie.
-Nate nie jest chłopakiem May. - prycha.
-Wczoraj wyglądało to trochę inaczej.
-Z tego co wiem to May…
-May jest w nim zakochana po uszy ale on wydaje się  być obojętny bo zazwyczaj bierze się za niegrzeczne dziewczynki. - powtarzam jej to samo co przekazała mi wczoraj Inez.
-Tak! Chociaż nie do końca, ale skąd to wiesz? 
-Twój największy wróg mnie o tym poinformował.
-Rozmawiałaś z nią!? O May i Nate’ie?
-Cathlin, błagam cię… Nie chcę mieć jakiś wzburzonych relacji w tej pracy. Dopiero staram się w niej zaaklimatyzować. 
-Dobra już dobra. Od teraz nie będę zaczynać tematu tej, której imienia nie mam ochoty wymawiać. - patrzę na nią wzrokiem, który mówi tylko jedno: SERIO?
-Mówię serio! Buzia na kłódkę. - udaje, że zasuwa usta, pokazuje mi niewidzialny klucz i wyrzuca go za siebie.
Interesujące.
-Co tam? Dalej cię męczy? - głowa Thomas’a zagląda do salonu. 
Znowu jest bez koszulki, w samych jeansach i chyba idzie kończyć kosić trawnik, ponieważ wczoraj mu w tym przeszkodziłam.
-Podobno właśnie zamilkła na wieki. - patrzę rozbawiona na blondynkę, na co kiwa głową.
-Zamilkłam tylko w temacie jednej konkretnej osoby, przypominam.
-Jesteś trochę szajbnięta siostrzyczko. Sky, lepiej się z nią nie zadawaj. - odzywa się i wychodzi na zewnątrz.
-Okej, zaraz do ciebie dołączę! - odpowiadam śpiewnie. 
Cathlin zerka na mnie poważna i obrażona.
-Żartuję. - macham dłonią rozbawiona, zdając sobie sprawę, że świetny ze mnie komik.
Taa.
-Lepiej, żebyś żartowała.
-A tak z innej beczki. - zaczynam. - Kiedy twój brat stał się taki sekso… - robi wielkie oczy. - To znaczy przystojny?
-Thomas przystojny? - prycha. - Ty chyba przystojniaka nie widziałaś.
Tak. Po co w ogóle ją o to pytam, skoro dla niej zapewne jest totalnie aseksualny i kompletnie nie pociągający. Co jest w zasadzie normalne, bo w końcu są rodzeństwem.
-No… Fajny chłopak z niego wyrósł. - komentuję.
-Fajny czy seksowny? - mruży oczy z uśmieszkiem.
Nabija się ze mnie. Wiem to.
-Cathlin Tucker. Nie byłaś tak denerwująca przez telefon jak na żywo.
-A ty przez telefon zapewne zgodziłabyś się ze mną, że mój wróg jest twoim wrogiem.
-Lepiej chodź ze mną na zakupy. Muszę zacząć się ubierać jak pracownica The Lash. - wzdycham. - Masz pojęcie, że wyglądałam wczoraj jak święty mikołaj w gronie seksownych reniferów?
-Eee. To chyba nie najtrafniejsze porównanie.
-Nie ważne. - odpowiadam. - W każdym razie, trzeba zrobić ze mnie bóstwo. Jesteś wizażystką do cholery! Spraw, żebym była seksowna. 
-Dobra już dobra, ale przestań gadać bo już mnie głowa zaczyna boleć. - masuje skronie.
-Teraz wiesz jak się czułam, kiedy kłapałaś mi przy śniadaniu.
-Dobra. To mamy remis.


Czuję jak ochroniarze palą mnie wzrokiem. Jeden z nich jest łysy, a drugi ma blond włosy i jest tak samo napakowany jak pierwszy. Wczoraj ich tu nie widziałam.
Mam wrażenie, że moja spódniczka jest tak krótka, że z łatwością widzą mój tyłek. Nie wspominając o tym kawałeczku mojej górnej partii odzieży, spod której widać mi brzuch, a moje piersi wręcz krzyczą o prośbę wydostania. Wiedziałam, że powinnam wziąć rozmiar większy, ale moja zakupowa towarzyszka i najgorsza doradczyni na świecie poleciła mi, abym jednak kupiła mniejszy. 
-Będziesz bardziej kusić! - wspominam jej słowa. 
I po co mi to było?
-Wszystko w porządku? - pyta mnie Thomas. Pewnie zauważył jak po raz milionowy podciągam do góry bralet.
-Tak, w dechę. - odpowiadam i nie wiem dlaczego tak mówię. Chyba spędziłam za dużo czasu z Cathlin. - To znaczy, wszystko okej. Po prostu dziwnie się czuję.
-Tak. Też bym się nie czuł zbyt swobodnie w takich ciuchach. - mierzy mnie wzrokiem. - Ale przynajmniej jesteś do zjedzenia.
-Do zjedzenia? - powtarzam.
-No. - kiwa głową. - Totalnie do zjedzenia.
-Aha. - odpowiadam z namysłem. - Ale to dobrze, prawda?
-Czy uznasz ilość napiwków za potwierdzenie?
-Chyba tak. - zgadzam się z nim, wzruszając ramionami.
-To uważaj. Wyjdziesz stąd dzisiaj bogata. - mija mnie i wchodzi do baru. 
Stoję jak słup soli, zastanawiając się nad tym czy dzisiejsza stylizacja naprawdę pomoże mi w zarobkach.
Osobiście jestem jak najbardziej za.
-Super!

Thomas się nie pomylił. Minęło pół godziny od otwarcia a ja zarobiłam już dwadzieścia dolców dodatkowo. To sporo jak na półgodziny roboty, co nie?
Mało się na tym znam ale wydaję mi się, że szmal, który jest wydawany w tym klubie każdego wieczoru, można przeliczać w grubych tysiącach.
Teraz nie dziwię się skąd to wnętrze.
-Sky! Ale świetnie wyglądasz! - May dopada mnie z wejścia, patrząc na mnie jak na zjawisko.
-Dzięki.
-Nie sądziłam, że tak szybko weźmiesz sobie moją radę do serca - Inez zachodzi mnie o tyłu, krzyżując ramiona.
Obie mają dzisiaj bluzki, które całkowicie zakrywają ich dekolt co mnie trochę peszy, zważając, że mój wręcz świeci golizną.
-Ale… -zastanawiam się chwilę. - Ty mi nie dawałaś żadnych rad.
-Jak nie?
-No chyba, że mieszanie mnie z błotem uznajesz za radę? - patrzę na nią, marszcząc brwi.
-Ah, daj spokój, ile ty masz lat, dziesięć? - wywraca oczami, po czym bierze się za zamówienie nowego klienta.
I tym sposobem daje mi znać, że skończyła ze mną konwersację.
A, może to i lepiej.
-Idę na papierosa. Idziesz? - pyta mnie May. Nie sądziłam, że to słodkie stworzenie jest zdolne do brzydkich nałogów. 
-A w zasadzie, co mi tam. - przyjmuję jej propozycję i postanawiam na chwilę opuścić bar.

Kierujemy się do palarni i mam wrażenie, że wyglądamy jak królowe tego lokalu. Wszyscy schodzą nam z drogi, witają się, lustrują wzrokiem i uśmiechają pogodnie. 
Dzisiejszy dzień zdecydowanie różni się od poprzedniego. 
Jednak zaaklimatyzowanie się i akceptacja ze strony innych zajęła mi nieco krócej niż przypuszczałam.
-Palisz? - May wyciąga w moją stronę paczkę papierosów.
Kiedyś paliłam na studiach. Później tylko okazyjnie, aż w końcu papierosy nie były mi do niczego potrzebne. Nigdy nie byłam od nich poważnie uzależniona i nie robiło mi różnicy czy je mam czy też nie.
-W zasadzie nie.- odpowiadam, ale i tak się jednym częstuję. 
Znikąd pojawia się blondyn ochroniarz, który podstawia mi pod nos zapalniczkę.
-Jestem Brett. A ciebie jeszcze nie znam. - pokazuje rząd białych zębów, odpalając również papierosa May.
-Jestem Sky.
-Sky to nasza nowa barmanka. Niezła, nie? - szatynka uśmiecha się szeroko.
-Powiedziałbym, że bardziej niż niezła. - odzywa się ponownie blondyn. - Jesteś z Los Angeles?
-Nie. - kręcę głową. - Z Dallas.
-No proszę, dziewczyna z Teksasu.
-Prawda, ale nigdy specjalnie nie szalałam za kowbojkami i kapeluszami, jeśli to masz na myśli. - śmieję się.
-Brett. - za sobą znów słyszę ten męski głos, który przeszywa mnie o dreszcze wciąż tak samo intensywnie jak za pierwszym razem. - Jakiś baran robi rozpierdol przed wejściem. Zajmij się tym.
-Robi się. - odpowiada posłusznie blondyn. - Poznałeś już Sky, Nate? To nasza nowa zdobycz. - uśmiecha się w moją stronę, a ja mam ochotę mu przybić piątkę za ten tekst.
Też się tak przedstawiałam. Ale w jego ustach „nowa zdobycz” brzmi zdecydowanie lepiej.
-Miałem tę przyjemność. - odpowiada, patrząc mi w oczy. W odróżnieniu do reszty nie lustruje mnie od góry do dołu co mnie trochę dziwi, ale z drugiej strony jestem pod wrażeniem jego instynktu samozachowawczego. 
-Tak? - odzywam się. - Ja nie pamiętam, żebyśmy się sobie przedstawiali. - wzruszam ramionami. 
May patrzy na mnie zdziwiona, Brett chichocze pod nosem, a Nate zwęża swoje oczy, jakby doszukiwał się czegoś w wyrazie mojej twarzy.
Nie wiem która z ich reakcji podoba mi się bardziej.
Brunet ma już zamiar coś powiedzieć, ale obydwoje z Brett’em zerkają na szklaną szybę za nami i w pośpiechu nas mijają. 
-Co to było? - May wciąż zdezorientowana zerka na mnie z niewiedzą wypisaną na buzi.
-To… - zaczynam. - Nie ważne. Nie znam go.
Bo czy jest sens w ogóle o nim mówić?

Dokładnie dwadzieścia trzy minuty temu wybiła północ. Moje ziewanie staje się już na tyle uciążliwe, że Inez nie byłaby sobą, gdyby nie zwróciła mi na ten temat uwagi.
-Ogarnij się. Zachowujesz się jak emerytka.
-Po prostu się nie wyspałam. - wyjaśniam.
-O, no co ty. Ja się nie wysypiam już od trzech lat, a nie marudzę tak jak ty.
-Pracujesz już tu trzy lata? - pytam.
-A coś taka zdziwiona? 
-Myślałam, że wszyscy raczej traktują to jako dorywczą pracę.
-Wiesz co blondi? Nie wszyscy po college’u mają kasę na studia. Niektórzy muszą zapierdalać, aby przeżyć.
-Wybacz, nie to miałam na myśli.
-Więc lepiej nic nie gadaj. - zamyka moją buzię i muszę przyznać, że jest w tym naprawdę dobra.
Jeszcze nie mam zbytniej odwagi, aby się jej postawić. 
A już zdecydowanie brak mi na to siły.
-Witajcie dziewczęta. - znikąd pojawia się pewna brunetka, której uroczy ubiór zdecydowanie nie pasuje do tutejszego stylu. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że jest to główna tancerka.
-Nikki! Wpadasz nawet w dni wolne od pracy? - zagaduje ją May.
-Przyszłam po kasę. Ralph jak zwykle nie miał wczoraj czasu i przysłał mnie dzisiaj. - odpowiada, 
upijając łyk moijto, którego podstawiła jej szatynka. - Hej. - w końcu zerka na mnie. -My się jeszcze nie znamy. Jak masz na imię?
-Tak. - uśmiecham się.- Jestem Sky.
-Pytałam o twoje prawdziwe imię. - patrzy na mnie zupełnie naturalnie nie robiąc przy tym dziwnych min. 
To dla mnie coś nowego, bo zawsze gdy rozmawiam z Inez to albo wywraca oczami albo marszczy czoło lub śmiesznie zwęża nos. Stara się chyba tym pokazać, że ja jestem tą głupią, a ona tą mądrą.
-Scarlet. - podaję jej rękę.
-Jestem Dakota. I wolę jak się do mnie mówi po imieniu. Nie wiem skąd te głupie ksywki.
-Wcale nie są głupie. - wtrąca się May, pewna swoich racji.
-Jak kto woli. Ja w każdym razie więcej czasu spędzam w miejscach gdzie jestem Dakotą, a nie Nikki. - robi śmieszną minę, wypowiadając swój sceniczno-klubowy pseudonim, po czym znów zerka na mnie.
-No to, kiedy masz wolne Scarlet? 
-Po jutrze. - odpowiadam.
-Świetnie. - kiwa głową. - Pokaże ci miasto i ostrzegę przed miejscami, które lepiej omijać. Wiesz, Elizabeth zbyt często tam bywa. - śmieje się, zerkając na Inez, która rzuca w nią cytryną.
-Odwal się Parker.
-To co, jesteśmy umówione? - pyta mnie po raz kolejny, na co z uśmiechem kiwam głową.

-Umówione.

***

niedziela, 18 lutego 2018

Episode 3.Love me, give me some mad love


SCARLET

Dochodzi szesnasta trzydzieści. Jestem już w pełni przygotowana bo nie chciałabym się spóźnić w pierwszy „próbny” dzień nowej pracy.
Siedzę na dole w oczekiwaniu na Thomas’a z rękami położonymi na kolanach. Czuję się jakbym czekała w kolejce do lekarza. 
Moje zdenerwowanie wzrasta, co nie jest najlepszą oznaką. W takich momentach zaczyna mnie boleć żołądek i robi mi się sucho w ustach.
Ale to wszystko dlatego, że nie wiem do końca co mnie czeka.
-Czyli to już na sto procent. - w salonie zjawia się Cathlin. -Wejdziesz do paszczy lwa.
-Nie strasz mnie, bo zaraz zwymiotuję. 
-Tak, przepraszam - siada obok mnie, z pocieszną miną. - Nie martw się, wszystko będzie w porządku. Musisz po prostu przetrwać ten wieczór, a później pójdzie z górki.
-Cóż za zmiana nastawienia - odpowiadam rozbawiona.
-Po prostu nie chcę, żebyś zwymiotowała na moją kanapę - śmieje się, ale za chwilę przybiera poważny wyraz twarzy. - A tak serio, to zdecydowanie podniesiesz poziom klubu. Potrzebny jest im ktoś, kto myśli mózgiem, a nie dupą. 
-Dzięki. To bardzo pocieszające.
-Gotowa? - słyszę głos Thomas’a.
Ma na sobie czarne spodnie i ciemną koszulę we wzory i wygląda bardzo przystojnie. Tak przystojnie, że zaczynam zapominać, że jest moim przyszywanym kuzynem.
Ale zerkając na mój strój, który również składa się z ciemnych jeansów i czarnej koszuli stwierdzam, że wyglądamy podobnie więc chyba nie popełniłam żadnej gafy. 
Myślę, że przyjmą mnie jak swojego.
-Jak najbardziej! - wstaję z impetem skora do działania.
Droga samochodem do klubu powinna nam zająć jakieś siedem minut. Zdecydowanie łatwiej jest się poruszać środkiem transportu, który ma kółka niż o własnych nogach.
-Więc… - zaczynam w trakcie jazdy. - Masz jakąś dziewczynę? 
Częstuje mnie wdzięcznym śmiechem. Zerkam na chwilę na jego ogromną dłoń, która luźnie trzyma kierownicę. To naprawdę ładna dłoń.
-Nie mam - odpowiada krótko. - A co, jesteś chętna? - pyta, zerkając na mnie przez moment.
-Oh, a ty wciąż zakochany? 
-Pierwsza miłość zostaje z nami na zawsze - chichocze. - Wiesz, że kilka razy widziałem cię w samej bieliźnie? - odpowiada, na co robię zdziwioną minę.
-No świetnie! Jedenastolatek, który podgląda trzynastoletnie dziewczynki. Nie wróży to nic dobrego.
-Przepraszam. Ale wciąż mam ten obraz w głowie - śmieje się.
-Cóż, chyba mi co nie co urosło od tego czasu. 
-Zdecydowanie co nie co ci urosło.
-Jaka szkoda, że mieszkamy teraz w jednym domu. Nie masz widoku na moje okno - robię smutną minę, czym znów go rozśmieszam.
-To prawda - wzdycha. - Pomyślę o wynajmie domu z naprzeciwka. 
-No, ale tak serio, dlaczego nie masz dziewczyny? Jesteś gorący! - wypalam, a ten spoziera na mnie tak, jakby zupełnie się tego nie spodziewał. - To znaczy ładny. Ekhm, przystojny. No wiesz, w porzo z ciebie chłopak.
-Dzięki, ale jakoś… Sam nie wiem. Było kilka dziewczyn, ale nie spotkałem jeszcze kogoś kto skradłby mi serce. - mówi zamyślony, patrząc na drogę. - Cholera, zaleciało romantyzmem.
-Aż jestem pod wrażeniem. - komentuję.
-A ty nie zostawiłaś jakiegoś rycerza w Dallas? 
-Proszę cię… Jedynym rycerzem, za którym tęsknie jest Cloudy.
-Twój pies wciąż żyje? - pyta zdziwiony.
-Oczywiście! Żyje i ma się dobrze.
-W takim razie nie muszę się czuć na razie zagrożony? - upewnia się z tym swoim czarującym uśmieszkiem.
-Jeszcze nie wiem. Muszę się zastanowić czy wybaczę ci to podglądanie.

Wchodzimy do The Lash dziesięć minut przed godziną siedemnastą. Tym razem korytarz, który prowadzi od wejścia do głównej sali jest oświetlony neonowymi niebieskimi światłami i mogę w pełni ujrzeć jego dekorację.
Pod ścianą znajduje się parę krzeseł ozdobionych srebrnymi kryształkami oraz w tym samym kolorze żyrandole. Po mojej prawej widzę wejście do ogromnego pomieszczenia, którym jest zapewne palarnia. Widnieje tam dużo lóż wyszywanych granatową skórą, stolików oraz ogromnych luster, a z sufitu wystają plafoniery. 
Ktoś, kto urządzał wnętrze klubu musi świetnie znać się na swojej robocie.
Na sali głównej krząta się wielu ludzi, więc to nowość w porównaniu do pustki, którą zastałam tu wcześniej.
Parkiet jak i główny bar są oświetlone tak samo jak korytarz i całość wygląda nie z tej ziemi. Aż sama się dziwię, że będę pracować w tak pięknym miejscu. 
A to przecież tylko klub.
-Dobra, to jest bar, w którym dzisiaj pracujemy - Thomas podnosi do góry klapę, która łączy się z ladą i tym samym oboje znajdujemy się po drugiej stronie balustrady. - Zazwyczaj cztery osoby są tutaj i cztery na górze. Pracujemy w stałych zespołach, żeby nie było zgrzytów. W naszej ekipie będę ja, ty, May i Inez.
-Brzmi super. - odpowiadam podekscytowana.
-Inez to ta, która bzyknęła chłopaka mojej siostry. Ale nie zrażaj się od razu. Tutaj przyjaźnie wymagają czasu, ale jesteśmy ze sobą dość zżyci. 
-Okej. Nie oceniać. Nie zrażać się. Załapałam.
-Powinnaś szybko się zaaklimatyzować. Obserwuj mnie dzisiaj uważnie, a wszystko pójdzie gładko. Pozwalam ci też zerkać na mój tyłek od czasu do czasu - pokazuje rząd białych zębów, na co wybucham śmiechem.
-Dzięki za pozwolenie. Należy mi się za te wszystkie lata bezczelnego podglądania. - wypominam.
-Radziłem sobie od małego.
-Tommy!!! - słyszę dźwięczny kobiecy głos. Odwracam się za siebie i widzę dwie dziewczyny, ubrane dość… Cóż. Ubrane zdecydowanie odważniej niż ja.
Może to tancerki?
-Rozmawiałeś dzisiaj ze Stu? Powiedział, że Glee została wylana i ma przyjść ktoś nowy. - odzywa się szatynka o prześlicznych rysach twarzy. Wygląda bardzo niewinnie, ale jej strój powoduje, że jest seksowna jak diabli. 
-Glee była wolna jak ślimak. Dobrze, że ją wylali - dopowiada ta druga. Ma na sobie krótką obcisłą, czarną koszulę na jedno ramię i dość wymyślne spodnie z białymi sznurówkami. Wygląda trochę dziwnie, ale muszę powiedzieć, że bardzo stylowo. 
Na ramiona opadają jej długie warkoczyki. Twarz ma pociągłą, a jej rysy są dość ostre przez co wygląda trochę na oschłą.
Nie oceniaj. Nie zrażaj się. 
-A ty kim jesteś? I w coś ty się do cholery ubrała? - dziewczyna z warkoczami dostrzega moją obecność i patrzy na mnie jak na bezdomnego. 
Dosłownie.
-Em. Scarlet. Nowa pracownica. - podaję im rękę, ale ujmuje ją tylko jedna z dziewczyn.
-Jestem May - uśmiecha się szatynka. - A to Inez. Nasze prawdziwe imiona to Meredith i Elizabeth, ale tutaj wszyscy mają swoje ksywki.
-Tak - odzywa się druga. - Więc nie miej czelności wypowiadać mojego imienia. 
-Rozumiem - odpowiadam, kiwając głową.
-I oczywiście mamy ją dzisiaj szkolić? - Inez spogląda na Thomas’a wzrokiem, który nie podkreśla nic innego jak żenadę i zniechęcenie. 
Myślę, że zapowiada się przemiło.
-Tak. Uprzedzam cię Inez, że to moja przyszywana kuzynka, więc postaraj się być miła.
-Świetnie. - wywraca oczami. - Uwielbiam udawać miłą.
-Musimy ci wymyślić ksywkę! - odzywa się podekscytowana May. Widzę, że jest o wiele bardziej kontaktowa i milsza od swojej koleżanki. -Scarlet, Scarlet… - szatynka powtarza moje imię, jakby intensywnie myślała nad moim nowym pseudonimem.
-Sky! - wpada na pomysł brunet. A mnie bardzo się ten pomysł podoba.
-Przepraszam, ale zaraz się zrzygam - Inez włada swój palec do buzi, jakby faktycznie miała zaraz zrobić to, co przed chwilą powiedziała.
Jest urocza. Czuję, że się polubimy.

Cztery godziny później jestem w stanie nalać piwo i zrobić najprostsze drinki. Stwierdzam, że to naprawdę nic trudnego. Trochę gorzej idą moje poczynania z kasą fiskalną. Nie potrafię się dobrze obsługiwać kartą, która na niewielkim ekranie ma za zadanie wystukiwać odpowiednie zamówienia. 
Nie mam pojęcia jakim cudem pozostali radzą sobie z nią w tak szybki sposób. 
-Jak sobie radzi nowa barmanka? - kiedy obracam głowę w lewą stronę, widzę tego samego chłopaka, na którego wpadłam na korytarzu zaraz po rozmowie z Ralph’em. 
Uśmiecham się na jego widok.
-Chyba nieźle. Muszę jeszcze się zaprzyjaźnić z kasą. - odpowiadam, na co chichocze.
-Spokojnie. Nie od razu Rzym zbudowano.
-Cześć Alex! - Inez pojawia się znikąd i stawia przed szatynem szklankę wody z cytryną. - Skąd się znacie?
-Wpadliśmy na siebie parę godzin temu - zielonooki patrzy na mnie rozbawiony.
-Interesujące - brunetka patrzy na mnie z podejrzeniem, a następnie mija i zabiera się do obsługi grupki mężczyzn przy ladzie.
-Bywa dociekliwa - komentuje Alex.
-Nie przeszkadzało ci to, kiedy majstrowałeś przy moim kroczu - odzywa się znów Inez, czym totalnie mnie zaskakuje. Zerkam na Thomas’a, któremu jedynie wymyka się chichot, w trakcie gdy nalewa piwo. Widocznie to normalne zachowanie. Alex natomiast kiwa głową lekko zawstydzony i chyba zażenowany. Nie potrafię odgadnąć co bardziej.

Z biegiem czas potrafię dostrzec, że jest tu jednak dość luźno i swobodnie. Rozmowy o seksie nie są tematem tabu, a raczej chlebem powszednim. To zupełnie coś innego niż się spodziewałam.
Myślałam, że każdy będzie uważał na słowa i będzie sztywny, a tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna, a ja nie jestem w stanie do końca stwierdzić, czy już się do niej przyzwyczaiłam i czy faktycznie tu pasuję.
-Cześć Nate! - słyszę jak dźwięczny, wręcz perlisty głos wyrywa się z gardła May. Patrzę w kierunku jej celu i dostrzegam krótko obciętego bruneta. Tego samego, z którym nie mam najlepszych wspomnień w dniu dzisiejszym. 
Kiwa dziewczynie na powitanie, później przez nanosekundę kieruje swój wzrok na mnie, a następnie znika za barem, pozostawiając na sobie ten sam chamski wyraz twarzy, który towarzyszył mu, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy.
On i Inez tworzyliby wspaniale zgraną parę.
Ale z dwojga złego, przynajmniej poznałam imię nieprzyjaciela.
Nate.
-Kim jest ten facet? - pytam May.
-To Nate - powtarza znów jego imię. - Ochroniarz. Syn właściciela.
Syn właściciela.
Teraz rozumiem co miał na myśli, gdy zapytałam go czy nazywa się Ralph Kulina.
Odpowiedział wtedy „niezupełnie”. Tylko dlatego, bo ma to samo nazwisko lecz inne imię.
Ciekawe.
Cóż, muszę stwierdzić, że mocno różni się od swojego ojca, który z tego co zauważyłam jest duszą towarzystwa. Chyba nie odziedziczył po nim osobowości.
-Idę na przerwę. Poradzisz sobie? - z zamyśleń znów wyrywa mnie głos May.
-Tak, wszystko pod kontrolą. - odpowiadam i wracam do swoich obowiązków.
Przez ostatnie parę godzin nie miałam ani jednej wolnej chwili, a w końcu dzisiaj jestem tu tylko jako pomoc. Jestem pewna, że jutro będzie o wiele ciężej. 
Ale na ten moment nikogo nie ma przy barze i wszyscy są zajęci występem jednej z tancerek, która jest podobno niespodzianką co drugiego wieczoru. 
DJ przedstawił ją jako Nikki i z tego co widzę po widowni, dziewczyna jest prawdziwą gwiazdą tego klubu.
Nie mogę się jednak dziwić. Po jej zwinnych ruchach widać, że jest profesjonalistką w swoim fachu. 
Jej występ jest elegancki, jeśli tak to mogę określić, a jednocześnie drapieżny ale z klasą. Nie ma w nim nic dwuznacznego czy wyzywającego. Tańczy uwodzicielsko i jestem pewna, że kradnie serce każdego mężczyzny na tej sali.
Kiedy mój wzrok samoistnie kieruje się w kąt, w którym stoją bramkarze, widzę nie tylko Nate’a, ale również May, która stoi przy jego boku.
Uśmiecha się nieśmiało w jego stronę, jeżdżąc dłonią po jego klatce piersiowej. On spoziera na nią ni to rozbawiony, ni to poważny. Ma zdecydowanie inny wyraz twarzy, niż kiedy patrzy na mnie. Bardziej… Ciepły?
-Hej - wołam Inez. - May i ten ochroniarz mają się ku sobie? - pytam śmiało, bo w końcu to chyba nic takiego. Po tym co dzisiaj usłyszałam, nieszkodliwe pytanie o relacje pracowników nie wydaje się być niewłaściwe.
-A co, wzięło cię na ploteczki?
-Nie, po prostu pytam. Lubię dużo wiedzieć. - dziewczyna patrzy na mnie nieufnie, ale po chwili wzdycha i znów powraca do czyszczenia kufli.
-May jest w nim zakochana po uszy. On natomiast raczej wydaje się być obojętny. Nie jestem tym zdziwiona. Nate zazwyczaj bierze się za niegrzeczne dziewczynki.
-Aha - odpowiadam krótko. 
Tego się właśnie spodziewałam.
Dlatego dziwię się, patrząc na nich teraz razem, że cokolwiek może ich łączyć. 
May jest zbyt słodka, a on zdecydowanie zbyt gburowaty.
-A co, podoba ci się? - słyszę jej pytanie.
-Nie bardzo - odpowiadam. - Poznałam go wcześniej i potraktował mnie beznadziejnie.
-Hm, pomyślmy dlaczego - prycha, lustrując mój strój. 
O co jej chodzi? Przecież nie wyglądam tak źle.
Wywracam oczami na jej odpowiedź i obiecuję sobie, że jutro ją zaskoczę.

Wszystkich ich zaskoczę.

***