niedziela, 4 lutego 2018

Episode 1. We all stars, we are one, we light up the night like a black sun.


SCARLET

Odkąd pamiętam Los Angeles było miastem, o którym marzyłam po całych nocach. Znałam je nie tylko z filmów, ale również ze stałych opowieści mojej kuzynki.
Po jej nagłej przeprowadzce, kiedy obie miałyśmy trzynaście lat, co noc dzwoniłam do niej i prosiłam, aby relacjonowała mi o swoich doznaniach w znanym wszystkim mieście aniołów.
I tak robiła. 
Mówiła wtedy, że za każdym razem gdy ze mną rozmawia, patrzy wtedy na ogromny znak Hollywood, na który miała widok z okna.
Ten gest sprawiał, że nie czuła się zdruzgotana myślą, że nie ma mnie przy niej i dawał nadzieję, że pewnego dnia się to w końcu zmieni.
Dzięki naszym pogaduszkom mogłam wyobrazić sobie jak chodzi po alei gwiazd, dopasowując swoje ręce do wygrawerowanych rąk znanych osób. Jak krząta się pomiędzy wysokimi palmami i robi zakupy na Beverly Hills. Fantazjowałam o szumie oceanu i dotyku piasku na stopach.
Raz przyrzekła mi, że kiedy w końcu ją odwiedzę, zabierze mnie do muzeum The Getty Center, wyjaśniając, że czułabym się tam wspaniale, otaczając się imponującymi budynkami i czarującym ogrodem.
Wiele razy słyszałam o tym miejscu. Było uznawane za największe architektoniczne cudo całej Ameryki. Spoglądałam na zdjęcia bizantyjskich manuskryptów, barokowych rzeźb i renesansowych malowideł. Faktycznie marzyłam, żeby się tam dostać. Marzyłam o tym, żeby tam pracować.
Ale to właśnie moja mama zawsze mi powtarzała, że jeśli naprawdę tego chcę, muszę skończyć studia w Dallas. 
Nasze miasto nie umywało się do Los Angeles pod wieloma względami, ale było jednym z nielicznym centrum naukowych, gdzie wiele bardzo znanych i rekomendowanych uniwersytetów miało swoją siedzibę.
I tym sposobem jedenaście lat przeminęło mi pomiędzy palcami, pozostawiając po sobie ślad pierwszych miłości, ukończonej edukacji i ani jednej wizyty w LA.
Ale teraz gdy siedzę w samolocie, spoglądając na kamieniste wzgórza i błękit oceanu, wiem, że to wszystko się opłacało.
Bo może osiągnięcie szczęścia mimo wszystko nie jest takie trudne. Wystarczy odnaleźć jego źródło w samym sobie, zamiast uzależniać się pod tym względem od innych…

-Wujku Alvey!!!
-Czy to moja absolwentka Historii sztuki? - uśmiecha się na co kiwam głową. - Wielkie nieba, płomyczku! Cholernie wyrosłaś! - mężczyzna podnosi mnie i obraca kilka razy. Jest szczęśliwy. Dobrze go takiego widzieć.
-A ty wciąż jesteś w formie. Nie postarzałeś się nawet o dzień - mówię zdumiona, patrząc na jego nienaganną sylwetkę. Wygląda jakby uprawiał jakieś sporty walki i może faktycznie tak jest.
-Posiadając własną siłownię muszę ją jakoś reprezentować.
-Masz własną siłownię? - powtarzam zaskoczona. 
-Dokładnie tak. Zaraz koło plaży. 
Venice Beach to idealne miejsce dla mnie. Z opowieści Cathlin wynika, że jest to jedna z najlepszych plaż w całym Los Angeles. Najbardziej jednak spodobał mi się fakt, że mają tu prawie trzykilometrową promenadę, której nieodłączoną część stanowią różni artyści, tacy jak muzycy czy malarze. Deptak był również stałym miejscem dla powojennych petów, a także masy innych twórców i służył jako ważne centrum kulturowe miasta.
-Cieszę się, że tu jestem - mówię, kiedy odjeżdżamy z lotniska, kierując się do domu. Do mojego nowego domu.
-Mówiłem ci, że cię tu kiedyś ściągnę płomyczku. To było twoje marzenie odkąd pamiętam.
-Nic się nie zmieniło - śmieję się.
-A jak twoja mama? - zerka na mnie.
-Mama jak to mama. Sam wiesz. Czuje się dobrze, ale była trochę załamana, że koniec moich studiów nadszedł tak szybko. Zapewne kiedy jeszcze na ich początku składała mi obietnicę przeprowadzki do Los Angeles, nie sądziła, że stanie się to tak szybko. Pewnie miała nadzieję, że znajdę jakiegoś miłego chłopca, i wybiję sobie z głowy ten wyjazd.
-No, a co, nie znalazłaś żadnego chłopca?
-Może i znalazłam, ale nie takiego, dla którego miałabym porzucić myśl o wyjeździe - teraz ja patrzę na niego rozbawiona, na co kiwa głową ze śmiechem.
-Masz rację. Nie warto porzucać marzeń dla jakiegoś chłystka. Faceci to podli dranie, pamiętaj.
-W Kalifornii również?
-Tym bardziej - patrzy na mnie opiekuńczo. - Każdy który ci się napatoczy, najpierw ma przejść przymusową kontrolę. Ze mną oczywiście.
-Coś mi się wydaję, że pierwszy lepszy ucieknie prędzej zanim się pojawi, kiedy cię zobaczy.
-No! I to będzie pierwszy znak na to, że to cipa a nie facet. Ty nie potrzebujesz w swoim życiu kogoś, kogo ty będziesz bronić.
-Racja! 

Dom jest przepiękny. O wiele ładniejsze od mojego rodzinnego domu w Dallas. Ale czemu mam się dziwić. Mieszkałam w zwyczajnej dzielnicy, ze zwyczajnymi sąsiadami w zupełnie zwyczajnym mieszkaniu.
A teraz jestem w Los Angeles do cholery. Tu wszystko jest totalnie nadzwyczajne.
-Scarlet! - zaraz po tym jak wysiadam, słyszę dziewczęcy pisk. Obracam się i widzę jak biegnie do mnie śliczna, zgrabna blondynka, w długiej sukience i letnim kapeluszu.
-Cathlin! - rzuca się na mnie, jak gdyby nie widziała mnie sto lat. W prawdzie jest to zbliżona liczba, bo ostatni raz kiedy u nas byli, miałam jeszcze aparat na zębach i kędzierzawe włosy.
-Normalnie nie wierzę, że to się dzieje. Jesteś taka realistyczna, kiedy cię w końcu przytulam.
-Jestem prawdziwa - śmieję się.
-Twoje włosy wyglądają o wiele lepiej na żywo! Obie jesteśmy blondynkami! - odsuwa się ode mnie, a po chwili znów przytula. W końcu mam przyjaciółkę obok siebie. 
-Tata! Będziesz miał teraz bliźniaczki! -  zwraca się do czarnowłosego, który bierze moją torbę i chichocze pod nosem.
-Tak, jedna bardziej szajbnięta od drugiej, ale jakoś to przeżyję.
Uśmiecham się na jego słowa. Mój tata miał wypadek samochodowy od razu po moich narodzinach. Nigdy go nie poznałam, przez co zawsze traktowałam Alvey’go jako ojca. Co prawda jest bratem mojej mamy, aczkolwiek nie rodzonym. Został adoptowany przez moich dziadków jak miał trzy latka. Zawsze czułam się przy nim bezpieczna choć nie łączą nas żadne więzy krwi, co sprawia, że Cathlin i Thomas, również nie są moimi prawdziwymi kuzynami. 
No właśnie, a gdzie jest Thomas?
-Płomyczek? - przyjemny męski głos wypowiada mój ulubiony pseudonim. Odwracam się za siebie i widzę przystojnego chłopaka, bez koszulki, w lekko przydługich włosach, trzymającego kosiarkę.
-Tommy? - wypowiadam pytająco. 
To nie ten chłopiec, którego zapamiętałam. A już zdecydowanie nie ten, który wzdychał do mnie wieczorami, podglądając mnie przez swoje okno.
-Zrobił się z niego zwierz, co? - śmieje się wujek, targając mu włosy.
-Zdecydowanie zwierz - chichoczę, podbiegając do szatyna. Jestem tak szczęśliwa i podekscytowana, że wskakuję mu na biodra i dziwię się, że jest w stanie teraz utrzymać równowagę.
-Już nie tak lekka jak kiedyś - mówi mi do ucha, na co wybucham śmiechem.
-Właśnie zrujnowałeś to piękne powitanie, wiesz?
-Cieszę się, że cię widzę - spogląda na mnie, a ja jedyne co robię to podziwiam jego zęby. Są naprawdę piękne.
-Ja też się cieszę, że was widzę - przytulam znów do swojego boku Cathlin, wciąż nie wierząc, że to co się dzieję jest prawdziwe.
-Chodźmy do domu - proponuje Alvey. - Mamy wiele do nadrobienia.

W dwie godziny streszczamy sobie wszystko, co miało miejsce przez ostatnie dziesięć lat. To jak Alvey wpadł na pomysł wybudowania własnej siłowni, ukończenie studiów wizażu przez Cathlin i masa sukcesów koszykarskich Thomasa.
Bardziej jednak dziwi mnie fakt, że żadne z moich kuzynów nie robi tego, co by chciało.
-Tacie trzeba pomóc na siłowni, więc pełnię funkcję menadżera. Myślisz, że staruszek by sobie ze wszystkim poradził? - Cathlin śmieje się, choć widzę po niej, że nie jest to praca, spełniająca jej najskrytsze marzenia.
-No, a ty Thomas? Grasz jeszcze w koszykówkę? - pytam.
-Coś tam pogrywam w wolnym czasie. Ale na ten moment mam dobrze płatną pracę, więc nie narzekam. Niestety nie jestem w stanie wszystkiego pogodzić.
-Gdzie pracujesz? 
-W klubie nocnym - odpowiada za niego Cathlin.
-W klubie nocnym? - patrzę na nich zdziwiona. - Takim typowo nocnym? 
-Masz na myśli nagie tancerki na podestach? - szatyn śmieje się z moich słów. - Coś w tym stylu. Ale to prestiżowy klub. Nie jakaś tam melina.
-A ty myślałaś już co będziesz robić? - zerka na mnie blondynka.
-Szczerze powiedziawszy muszę poszukać jakiejś pracy. W następnym tygodniu zaczynam kurs związany z moimi studiami, a czymś muszę go opłacić. To i tak sporo, że mogę u was mieszkać za darmo.
-Ah, pierdolenie… - Cathlin macha lekceważąco ręką.
-Język - zwraca jej uwagę Alvey.
-Chodziło o to, że to dla nas żaden problem. Super, że w końcu cię mamy tak blisko. 
-Chętnie załatwiłbym ci jakąś pracę na siłowni, tyle, że wszystkie stanowiska są zajęte. Nie chciałbym ci powierzać roli sprzątaczki. Uwierz, na siłowni to nic przyjemnego. 
-Spokojnie wujku, jutro zacznę poszukiwania.
-Chyba, że… - odzywa się ponownie.
-Chyba, że co? - pyta przestraszona blondynka. I nie mam pojęcia, skąd ta reakcja. - Widzę ten twój wzrok. Wiem co knujesz, odpowiedź brzmi NIE!
-O co chodzi? - pytam tym razem ja, lecz raczej bardziej zdezorientowana niż przerażona.
-Pracowałaś kiedyś jako barmanka? - odzywa się znów wujek.
-No cóż… - zastanawiam się. - Raz. Dorabiałam na sylwestrze, nic wielkiego.
-Hm…- zastyga w myśleniu.
-Zazwyczaj nie zgadzam się z moją siostrą, ale w tym przypadku ma rację - dopowiada Thomas. - Uważasz, że The Lash to dobre miejsce dla płomyczka?
-The Lash? - pytam po raz kolejny. Wydaję mi się, że jestem jedyną błędną owcą w tym towarzystwie.
-To ten klub nocny w którym pracuje Thomas. - wzdycha Cathlin. - A także mój chłopak. A także masa niekoniecznie pozytywnych ludzi, których znam.
-Oh, już nie przesadzaj Cati - Thomas wywraca oczami. - Jedyną osobą, której nie trawisz z The Lash jest Inez, a to tylko dlatego, bo kiedyś bzyknęła twojego chłopaka. - szatyn patrzy na nią rozbawiony.
-Uduszę cię we śnie - blondynka zerka na niego złowrogo.
-To żadna zbrodnia, siostrzyczko. Nawet się wtedy nie znaliście.
-I co z tego? Nie z tego powodu jej nie lubię. Po prostu jest suką. A w tym klubie bzyknęła każdego, kto ma fiuta w spodniach. Nie tylko Eliot’a, 
-Dobra, skończcie już - kłótnię przerywa Alvey, zerkając na mnie w skupieniu. -Jeśli chcesz, mogę porozmawiać z właścicielem. Jest moim znajomym.
-Znajomym - prycha Cathlin. 
Dlaczego wszyscy w tym pomieszczeniu wiedzą wszystko, a ja nie wiem nic?
-Naprawdę? - pytam podekscytowana.
-Tak. Jego pracownicy ćwiczą u mnie na siłowni za darmo, myślę, że zatrudnienie ciebie nie będzie dla niego problemem.
-Byłoby super! Skoro Thomas tam pracuje to będzie mi się łatwiej przystosować - odpowiadam, zerkając na uśmiechniętego szatyna.
-Tak. - kiwa głową. - W zasadzie może być fajnie.
-Halooooo!!! - Cathlin zaczyna machać rękoma. - A co się stało z naszą solidarnością i tym, że mam rację?
-Chyba tym razem znowu jej nie masz - Thomas śmieje się do siostry. 
-Oh, daj spokój - Alvey patrzy na córkę pokrzepiająco. - Scarlet przyjechała do Los Angeles nie tylko żeby się rozwijać, ale też zabawić, poznać ludzi i otoczenie. The Lash na pewno jej w tym pomoże. 
-Albo sprawi, że to całe miasto totalnie się jej odwidzi. - wzdycha.
-Na to nie ma szans - zerkam na nią znacząco. - Utknęłaś ze mną na długi czas. 
-Jak chcecie, ale nie mów mi później, że nie ostrzegałam.
Nie powiem.

Bo niby przed czym miałaby mnie ostrzec?

***

1 komentarz: