środa, 7 lutego 2018

Episode 2. I'm fucked up, you don't even know baby, it's better that you don't.




SCARLET

Przez dwa kolejne dni od mojego przyjazdu zdążyłam się już przyzwyczaić do nowego domu, a najbardziej do mojego nowego pokoju. 
Cathlin zdecydowanie powinna iść nie tylko w kierunku wizażu, który ukończyła z wyróżnieniem ale także architektury wnętrz bo urządziła mi go wręcz wybitnie. Stwierdziła, że mogę zmienić co tylko zechcę bo niekoniecznie musi mi się podobać ale była w błędzie.
Nie chciałam nic zmienić.
Przygotowując się do mojej rozmowy o pracę, nie czuję się bardzo zdenerwowana. To zapewne dlatego, bo jak to powiedział wujek „Wstępnie jest już wszystko załatwione”. Muszę tam tylko iść i się pokazać.
Nic trudnego. I tak już cała robota została wykonana.
-Nie wiem po co się tak stroisz na tą rozmowę - wzdycha Cathlin, leżąc na moim łóżku, wpatrując się w mój zestaw ubrań.
-To jednak rozmowa kwalifikacyjna, no nie? Trzeba się jakoś zaprezentować - uśmiecham się, zakręcając włosy na lokówkę.
-Tak, ale to… Klub nocny - mówi lekceważąco.
-Pozwól, że zapytam - patrzę na nią, mrużąc oczy rozbawiona. - Dlaczego tak gardzisz tym miejscem?
-Może nie o to chodzi, że gardzę… - bije się ze swoimi myślami. - Sama nie wiem. Kiedyś często tam bywałam, ale ostatnio wyczuwam tam negatywną energię.
-Wyczuwasz, mówisz… - staram się nie śmiać.
-Tak, ewidentnie jest coś nie tak - mówi poważnie, patrząc w sufit jakby kalkulowała swoje odpowiedzi. - Wydaję mi się, że jakieś brudne interesy. Ale ani Thomas ani Eliot nie chcą mi nic powiedzieć. - zakłada ręce na ramiona, pokazując kompletną obrazę majestatu.
-Wiesz, jak się czegoś dowiem to ja ci powiem - śmieję się, a ona rzuca we mnie poduszką.
-To nie jest śmieszne, Scarlet. Moim zadaniem jest cię chronić.
-Jesteśmy w tym samym wieku. Sądzisz, że zdołasz mnie ochronić?
-Tak! - odpowiada pewnie. - Przyjechałaś tu do mnie, więc to mój obowiązek. Mam przeczucie, że ta praca sprawi, że w twoim życiu porządnie zagrzmi. Tylko nie jestem pewna, czy w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
-Nie martw się Cati - siadam obok niej, chwytając jej dłoń. - To, że jestem z Dallas nie znaczy, że nie potrafię pokazać pazura. A poza tym, czy pozytywnie, czy też negatywnie, marzę o tym, żeby zagrzmiało. Uwierz, od kilkunastu lat moje życie to nudna wędrówka, w której nic się nie dzieje, a za oknem pada melancholijny deszczy. Jestem otwarta na nowe doświadczenia. 
Bo kto nie wie, dokąd zmierza, nigdy nigdzie nie dojdzie.

Dojście do prawidłowego budynku zajęło mi trzydzieści minut. Nie sądzę, że miałabym codziennie poświęcać godzinę na podróż z pracy i do pracy, więc cieszę się, że będę się zabierać samochodem z Thomas’em. 
Gorzej, jeśli trafią nam się inne zmiany. Wtedy to sama będę zmuszona kupić sobie samochód. 
W prawdzie zaczynam o tym myśleć na poważnie.
Minęły dwa dni, a ja już tęsknie za moim suvem.
Mogę dostrzec, że cały klub jest umiejscowiony w ogromnej kamienicy, a wejście na zewnątrz udekorowane jest biało-czarnymi paskami. Zastanawiam się czy w środku również dominują owe kolory.
Pukam, ale nikt mi nie otwiera. To chyba głupi ruch, bo wątpię, że o godzinie dwunastej w południe stoi ktoś na czatach i wpuszcza do środka. 
Chwytam więc za klamkę i zdaję sobie sprawę, że drzwi są otwarte. Czy to na pewno bezpieczne?
Wita mnie długi ciemny korytarz, pomieszczenie nie jest oświetlone więc trudno mi cokolwiek zarejestrować. Idę więc przed siebie w nadziei, że jakiś aniołek mnie uratuje i wskaże odpowiednią drogę do szefa.
Kiedy wychodzę z korytarza, zapiera mi dech w piersiach na widok ogromnej przestrzeni jaką udaję mi się zobaczyć.
To miejsce ma chyba wielkość stadionu narodowego i w tym momencie naprawdę nie przesadzam.
Wspaniały bar na samym środku, dookoła masa stolików i lóż a na dalekim końcu ekskluzywnie udekorowana dj’ka, nie wspominając o tysiącach lamp, które zwisają z wysokiego sufitu. 
Ktoś musiał wydawać na to miejsce cholernie dużo kasy, więc trochę dziwi mnie fakt, że owa osoba jest „znajomym” mojego wujka. 
-Co tu robisz? - słyszę nagle męski głos i aż podskakuję. 
-Boże święty - wypuszczam powietrze i odwracam się do osobnika.
-Nie powiedziałbym… - świdruje mnie wzrokiem, jakby pierwszy raz widział człowieka i czuję się lekko nieswojo.
Mężczyzna ma króciutko obcięte czarne włosy, tak samo ciemne oczy i imponującą budowę ciała. Jest bardzo szeroki w barach, choć niekoniecznie zbyt wysoki i wygląda całkiem groźnie. 
Nie tak, jak te wszystkie barczyste postacie z filmów ale jednak groźnie.
Wyróżnia go jedynie to, że jest naprawdę przystojny i aż nie pasuje mu ten zimny wyraz twarzy. No i zdecydowanie nie jest wspomnianym wcześniej aniołkiem.
-Zgubiłaś się? - pyta po raz kolejny, na co przełykam ślinę.
-Nie. To znaczy, tak. Tak jakby. - gubię się w swoich słowach, więc odchrząkuję. - Przyszłam na rozmowę o pracę. - mówię już pewniej, a on obdarowuje mnie zdziwionym wyrazem twarzy.
-Na rozmowę o pracę… - raczej mówi, niż pyta. - A w jakim charakterze niby?
-No… W charakterze barmanki.
-Barmanki… - znów powtarza po mnie i zaczyna mnie to mocno irytować. - Ale ty nie dostaniesz tej pracy. - stwierdza jak gdyby nigdy nic. Jakby to było coś zupełnie oczywistego i dziwi mi się, że mogłam wierzyć, iż może być inaczej.
-Niby dlaczego? - teraz ja robię zdziwioną minę i marszczę gniewnie brwi. 
-Bo jakby to powiedzieć - zbliża się do mnie i na nowo lustruje wzrokiem. - Nie pasujesz do tego miejsca.
-Mam do ciebie pytanie. - mówię po chwili. - Nazywasz się Ralph Kulina? - facet zaciska wargi i zwęża oczy.
-Nie do końca.
-W takim razie nie ty jesteś od tego, żeby mnie zatrudniać ani mówić czy tu pasuję czy nie. - odpowiadam niepodważalnie, choć z każdym jego przybliżeniem, moja pewność siebie totalnie maleje. Czuję się teraz jak dzwoneczek z bajki o Piotrusiu Panie stojący przed wielkim gorylem.
-Za mną. - mówi krótko, odwraca się i idzie w nieznanym mi kierunku.
I co? Nie można było tak od razu?
Po chwili jesteśmy już przed drzwiami, zapewne biura szefa tego jakby to powiedzieć… Przedsięwzięcia. Tabliczka na drzwiach wskazuje jego imię i nazwisko, więc to musi być on.
-Powodzenia. - odzywa się jeszcze raz barczysty. - Będzie ci potrzebne.
-A tobie jest potrzebna odrobina pokory - mówię, kiedy odchodzi. Zatrzymuje się na chwilę plecami do mnie i już mam wrażenie, że zaraz podejdzie do mnie i da mi reprymendę, ale po chwili znów odchodzi. 
Wypuszczam powietrze z ulgą. Że tak powiem.
Pukam do drzwi i kiedy słyszę „proszę” swobodnie wchodzę do środka. Cały stres, który miałam po wejściu do tego budynku, całkowicie ze mnie zszedł, bo chyba po sytuacji, która miała miejsce przed chwilą - nie może być już gorzej.
-Dzień dobry. - kiwam głową i podchodzę do biurka. - Scarlet Carter. - przystojny, tym razem - całkowicie łysy mężczyzna obraca się w moim kierunku na krześle.
-A, tak! Scarlet. Witaj moja droga - wstaje i podaje mi rękę. - Alvey dużo mi o tobie opowiadał.  
Wskazuje ręką na krzesło na przeciwko, więc rozsiadam się wygodnie. 
-Jesteś bardzo ładną dziewczyną, dlaczego chcesz pracować w klubie? - pyta znienacka.
-Cóż… A w klubach nie pracują ładne dziewczyny? - pytam tym razem ja.
-Dobra odpowiedź. Oczywiście, że tak. A w moim klubie, pracują najlepsze dziewczyny w Venice Beach. Nie jesteś stąd, prawda? - patrzy na mnie sympatycznym wzrokiem, w międzyczasie zapalając cygaro. Jest dość przyjemny dla oka i wydaję się naprawdę miły w odróżnieniu do niektórych tu osób.
-Nie, proszę pana.
-Spokojnie, szybko się zaklimatyzujesz. Czy Thomas opowiadał ci o zasadach jakie tu panują?
-Jeszcze nie.
-W takim razie zadzwonię do niego, żeby ci o tym opowiedział. Niestety aktualnie nie mam na tyle czasu, aby powiedzieć ci o tym samodzielnie.
-To nic. I tak dziękuję, że znalazł pan dla mnie choć chwilę.
-Pracujemy przez siedem dni w tygodniu w godzinach od dziewiętnastej do czwartej rano. Każdy z pracowników musi się wstawić pięć razy na tydzień.  Jeśli coś ci wyskoczy i nie będziesz w stanie przyjść do pracy, musisz dać znać parę godzin przed otwarciem. 
-Rozumiem - odpowiadam z uśmiechem.
-Czy jesteś w stanie dzisiaj przyjść? Poobserwować co będziesz robić i poznać ekipę?
-Z radością!
-Świetnie. Jeśli chodzi o finanse dostajesz dwadzieścia pięć dolarów za godzinę plus napiwki. Czy zadowala cię ta oferta?
-Jak najbardziej! - mówię, chyba zbyt podekscytowana. W mojej dorywczej pracy w Dallas dostawałam siedem dolarów na godzinę. Ale była to praca w księgarni. No i to było Dallas. 
-To renomowany klub, Scarlet. Moi pracownicy są traktowani bardzo poważnie i z szacunkiem. Nie pozwalam sobie na ich wykorzystywanie.
-Bardzo mnie to cieszy panie Kulina. I stawia to pana w doskonałym świetle.
-Cieszę się, że to mówisz. Jesteś bardzo inteligentna. Powinnaś szybko załapać o co chodzi.
-Jestem strasznie panu wdzięczna.
-To dla mnie przyjemność i dodatkowo oddaję przysługę twojemu wujkowi. -wstaje i podaje mi dłoń. - Witaj w zespole. 

Wychodzę uradowana i szczęśliwa jak nigdy przedtem. Nie wiem dlaczego Cathlin tak bardzo ostrzegała mnie przed tym miejscem i ludźmi.
Sądzę, że właściciel to świetny gość, a klub to prawdziwe królestwo. Po jej zapowiedziach, spodziewałam się raczej jakiegoś taniego pubu, a jednak doświadczyłam kompletnego zaskoczenia. Na szczęście pozytywnego.
Może chodziło jej o towarzystwo typowo W klubie. Jeśli tak, mam nadzieję, że reszta załogi nie jest tak samo gburowata jak facet, którego miałam nieprzyjemność wcześniej spotkać.
-Au! - za rogiem wpadam na twardą klatę piersiową i już mam zamiar zająknąć. Czy to znowu on?
-Bardzo przepraszam. - słyszę głos, ale nie ten sam co z początku, więc nieśmiało podnoszę głowę. -Czasem bywam nieuważny.
-Nic się nie stało. To ja trochę zabujałam w obłokach - uśmiecham się na widok uśmiechu szatyna, który ma śliczne rysy twarzy i jest zdecydowanie wyższy i nie tak barczysty jak jego poprzednik, który nie potraktował mnie zbyt życzliwie.
-Jestem Alex Malcolm. - podaje mi rękę, a jego uśmiech wciąż nie schodzi mu z twarzy.
-Scarlet Carter. Nowa zdobycz - szczerzę zęby. - To znaczy, nowa pracownica.
-Ooo - najpierw się zadziwia, ale potem jego wyraz twarzy znów przybiera swoją oryginalną formę. -Świetnie! Będziesz pracować jako…?
-Barmanka. Zdecydowanie nie nadawałabym się na tancerkę - śmieję się.
-Myślę, że nic ci nie brakuje. - komplementuje mnie i czuję jak się momentalnie zarumieniam.
-A jakie są twoje obowiązki? - zagaduję, zmieniając temat.
-Jestem współmenadżerem. Mój ojciec i ojciec Nate’a są właścicielami klubu. Tyle, że mój staruszek nadzoruje ten sam klub w Nowym Yorku, no a mnie zesłał do Los Angeles. Chciał mieć tutaj kogoś w stu procentach zaufanego. Nie, żeby nie ufał Ralph’owi oczywiście...- zaczynam się śmiać bo mówi tak dużo, że aż sam się zaczyna w tym gubić. Ale to zabawne. I przynajmniej ludzkie. Jednak da się tu spotkać normalnych obywateli.
-Wybacz, za dużo mówię.
-Nie ma sprawy, lubię jak ktoś dużo mówi.
-Kiedy zaczynasz?
-Dzisiaj! - mówię entuzjastycznie. - Będę obserwować jak pracują za barem. Masz dla mnie jakieś rady?
-Dużo się uśmiechaj, bądź skoncentrowana i ładnie wyglądaj. - odpowiada. - Z ostatnim nie powinnaś mieć problemów.
-Dzięki.- chichoczę.
-Przyjdę wieczorem zobaczyć jak sobie radzisz. Trzymam kciuki.
-Do zobaczenia, Alex.

NATE

Ładna blondyna o brązowych oczach, wyglądająca grzecznie i schludnie w klubie The Lash. Coś zdecydowanie jest nie tak. 
I rozmowa o pracę?
Jaka kurwa rozmowa?
Ralph nigdy nie przyjmuje blondynek. Sam nie wiem dlaczego, ale to chyba jego zboczenie zawodowe. 
Pracownice The Lash muszą mieć ciemne włosy, muszą być bardzo zgrabne, seksowne i z pazurem. Nie, żeby blondyna nie była seksowna. Jest całkiem niezła. Powiedziałbym, że nawet bardziej niż całkiem, ale i tak ma się to nijak do tego, że ma zamiar tu pracować. 
Tak jak jej powiedziałem - nie pasuje tu.
I w zasadzie nie dbam o mój brak kultury w jej towarzystwie bo i tak więcej jej nie zobaczę.
-Hej! - znów słyszę ten sam, dziewczęcy głos, a moje przekonanie, że już jej więcej nie zobaczę okazuje się tak samo błędne, jak fakt, że kiedykolwiek wyrwę się z tego miejsca.
-Dzięki za twoje powodzenia, ale nie było mi potrzebne tak bardzo jak sądziłeś. - wygląda pewniej niż wcześniej i chyba myśli, że nade mną góruje. Trochę mnie to śmieszy bo nie wiem czy do końca zdaje sobie sprawę ze swojej postawy.
-Coś mi się wydaję, że długo tu nie zawitasz. - komentuję lekceważąco.
-Widzę, że jesteś pewny w swoich przekonaniach, ale już raz się pomyliłeś. - uśmiecha się kpiąco. - Możesz pomylić się i drugi. - prycham i patrzę na nią rozbawiony.
Rozśmiesza mnie. 
Naprawdę mnie rozśmiesza.
-Do siedemnastej! - mówi na odchodne, a ja patrzę jak jej długi sweter faluje za nią jak welon.
To jakiś pieprzony żart.

Idę do gabinetu Ralph’a wściekły na myśl o tym, że znowu macza swoje palce w jakimś gównie. Męczą mnie jego układy i zagrywki więc czym prędzej chcę to wyjaśnić.
-Co ty kombinujesz? - wpadam do pokoju jak burza.
-Mówiłem ci sto razy, żebyś pukał.
-Nie muszę pukać.
-Właśnie, że musisz. Nie nauczyłem cię kultury?
-Jak widać nie. - patrzę jak grzebie w papierach, zupełnie nie zwracając uwagi na to co mówię. - O co chodzi z tą blondyną?
-Scarlet? - wypowiada jej imię, a ja o dziwo dostaje olśnienia, jak bardzo pasuje do niej to imię. 
Za bardzo.
-Nie wiem jak się zwie. Dlaczego ją zatrudniłeś?
-Ponieważ mogę. - odpowiada krótko i stanowczo.
-Ale to nie jest dziewczyna w typie The Lash. - słyszę jego kpiący śmiech.
-Stwierdziłem, że czasem zmiany są potrzebne.
-Nie rozśmieszaj mnie. Kim ona jest? Albo raczej może powinienem zapytać, z kim jest powiązana?
-Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie - podchodzi do mnie, kładąc mi ręce na ramionach. - Przypakowałeś? - znów ten kpiący śmieszek, który przyprawia mnie o dreszcze od czasów, gdy jeszcze byłem małym chłopcem.
-Powiesz mi czy nie? - zrzucam jego dłonie z moich ramion. 
-Powiedzmy, że… To nasza nowa karta przetargowa.
-Nasza? - zerkam na niego jak na idiotę, którym faktycznie jest.
Od dawna powinien wiedzieć, że mam w dupie jego szemrane interesy, ale on coraz częściej lubi mnie w nie zanurzać. Sam zresztą tego chcę. Bo stałem się cholernym mnichem w tym pieprzonym szambie. 
-Cóż, w końcu jesteśmy w tym razem. - patrzy na mnie ostatni raz, po czym mija i zmierza do wyjścia. - Na razie nie zagłębiaj się w szczegóły. I nie próbuj stawać mi na drodze.
Synu.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz